Ptasznik

Rob Wins III jr wyglądał dziwnie w tym czymś, co kiedyś mogło być czarnym skórzanym płaszczem. A dziś stanowiło strzępki jego świetności. Wprawne oko powiedziałoby: zamierzchłej.
Szedł kołyszącym się krokiem, jak marynarz, który właśnie przed chwilą zszedł na ląd po bardzo długiej podróży. Przepasany w pasie parakordowym sznurkiem koloru khaki. Głowę skrył w znoszonym kapeluszu o postrzępionym rondzie. Jego nogi stawiały ciężkie, niepewne kroki, zostawiając koślawe ślady. To coś, co informowało o każdym jego kroku, to ślad pozostawiany przez rozpadające się skórzane buty typu oficerki. Wykoślawione cholewki dawały marne poczucie stabilizacji, szczególnie, gdy idąc po błotnistej mazi, między szopami, w ręku trzyma się złapanego wielkiego gawrona, który za wszelką cenę chce się wydostać na wolność, dodając sobie animuszu złowrogim piskiem.


– Cicho ty gnido – wycedził przez zęby Rob – jeszcze chwila i będziesz izolowany, zamilkniesz, ty dziadowskie nasienie, ty stworzenie pełen dysharmonii.
Skrępowany ptak zdawał się wsłuchiwać w złorzeczenia Roba, którego nieogolona, pokryta szczeciną twarz poorana była przez bruzdy mijających dni, tygodni, lat. Ile ich miał? Nie liczył. To nie było ważne. On cały czas walczył o spokój. A do tego potrzebne mu były czujne zmysły. Pewnie dlatego stwarzał wrażenie nerwowo rozglądającego się dookoła. Miało się wrażenie, że ten człowiek reagując na każdy najcichszy nawet dźwięk robił to w dość groteskowy sposób – zdawało się, że strzyże swymi wielkimi uszami. Jego głowa zdawała się nerwowo obracać niczym radar.

On Rob – nadał sobie ksywę „Ptasznik”. Czemu? Bo łapał i gromadził ptaki, które pojawiały się nad jego farmą. Dlaczego? Bo zakłócały mu spokój. Rob nie chciał ich zabijać. Dlatego je internował. Przez wiele lat starał się znaleźć lek na to, aby ptaki nie wydawały z siebie głosu. Bezskutecznie. Cały czas wydawały z siebie dźwięki… Nie spowodowało to załamania Roba. Ponieważ jego farma znajdowała się na odludziu miał możliwość rozprawienia się z tym latającym, wrzeszczącym truchłem, które od wielu lat go tak skutecznie prześladowało.

Miejsce gdzie żył nie było zaznaczone na żadnej mapie. Kryło się pod zieloną płaszczyzną symbolizującą lasy. Miejsce skrzętnie omijane było przez przewodniki i blogi turystyczne– dlatego nie zapuszczał się tutaj ani turysta ani przypadkowy wędrowiec.

Rob żył samotnie od wielu lat. Jego nienawiść do ptaków długo się rozwijała. Nie lubił odgłosów przyrody. A ptaki hałasowały najmocniej. Poziom niezadowolenia znacząco wzrósł po śmierci ojca, z którym żył na farmie. Zaczął wtedy łapać wszelkie latające stworzenia które pojawiały się nad jego głową. Miał jeden cel: totalny i bezgraniczny spokój.

Od tamtej pory minęło wiele lat. Rob żył sam, w otoczeniu ciszy. Tak bezkresnej i bliskiej jego pragnieniom, marzeniom oraz oczekiwaniom. Stan ten był dla niego tak ważny, że gdy tylko pojawiał się jakiś dźwięk, dokładał wszelkich starań, aby tenże był natychmiast eliminowany.

Rob nie posiadał żadnych dokumentów. Wszystkie spaliły się w pożarze kilka lat temu. Praktycznie nie potrzebował załatwiać spraw w urzędach. Unikał kontaktu z innymi. Uważał, że przestrzeń nad oraz pod jego farmą należą wyłącznie do niego. Nikt ani nic nie miało tam wstępu.

Często myślami wracał do swojej młodości. Gdy po raz pierwszy wyruszył na krucjatę przeciw hałasowi tego świata. Przypomniał sobie, jak doświadczając wysokiego poziomu wściekłości udało mu się złapać sikorkę zwyczajną – małego ptaka, który jakże nieznośnie śpiewał. Zamknął go w klatce w szopie. I tak to się zaczęło. Od tego zdarzenia praktycznie każdy kolejny dzień jego życia związany był z tym, że do ptaszarni rozrastającej się w niesamowicie szybkim tempie trafiały kolejne okazy. A każdemu złapaniu towarzyszyło wspomnienie emocji tego pierwszego razu. Po raz kolejny przeżywał wściekłość, w każdej komórce swego ciała. A po udanym polowaniu – radość, rozluźnienie, istną błogość…

Rob przygotowywał dla złapanych okazów kolejne klatki. Z jednej strony napawał się ciszą nad jego farmą, a z drugiej żył w ciągłej obawie, niepokoju, rosnącym lęku, że spokój nad jego terytorium zostanie za chwilę zakłócony. Bał się wichury, podczas której szopy mogły być zniszczone przez podmuchy wiatru, jak już nie raz się zdarzało. Wtedy wyłapywał po raz kolejny ptaki, które uciekły. Koło tak rozumianej historii obracało się. Im więcej łapał, tym więcej miejsca potrzebował. Dla złapanych ptaków zbudował wiele szop, które od pewnego momentu starał się wygłuszać. Siłę czerpał z wiary w realizację idei totalnej ciszy, wyeliminowania wszystkich odgłosów okolicznej natury.

Łapiąc kolejne ptaki zwiększał niesamowity zgiełk w już bardzo zatłoczonych ptaszarniach. Balansował pomiędzy radością z każdego dnia, kiedy przeżywał ogromne zadowolenie z tego że wyeliminował kolejne latające źródło dźwięków, a narastającym wkurzeniem, furią, której doświadczał gdy przynosił do zamkniętego pomieszczenia kolejnego ptaka.

Cisza wkoło miała swoją cenę. Miała wymiar wysiłku, który ponosił, gdy coraz więcej czasu poświęcał na sprzątanie klatek, dostarczanie żywności, wody złapanym stworzeniom. Lecz im dłużej realizował swoje marzenie o ciszy wokół siebie, tym bardziej był sfrustrowany faktem, iż zabudowania jego farmy rozrastały się, wydobywał się z nich coraz większy smród oraz ta okropna kakofonia dźwięków generowana przez osadzonych. Powoli zaczynało brakować miejsc, a trud obsługi przedsięwzięcia wypełniał mu czas od świtu do późnej nocy.

Był wierny sobie i wyznawanej prawdzie. To nic, że wypełniając przepełniającą go od stóp do głów ideę, życie stawało się coraz bardziej nieznośne. Stawał się wobec niego coraz twardszy. Objawiało się to w tym, że im było bardziej nieznośne, tym mocniej wierzył w swą prawdę. Miał nadzieję, że kiedyś zwycięży swych odwiecznych wrogów, którzy wciąż przybywali. A jego wygrana spowodować miała, że wreszcie na świecie zapanuje cisza. Pełna, totalna, kompletna, wymarzona, oczekiwana oraz nieskończona.

Postscriptum

Może ty też próbujesz wyłapać i spacyfikować myśli, które niczym ptaki na farmie Roba pojawiają się w twojej głowie. Czy biorąc z niego przykład, ty też później próbujesz zamknąć je w odosobnieniu, mając nadzieję, że internowanie zapewni ci większy spokój, pogodę ducha?

Jaka jest dziś twoja forma psychofizyczna? Czy – jak u Roba proceder ten wywołuje w tobie stan ogromnego zmęczenia? Bo z jednej strony twoja zdolność do wyłapywania wszystkich pojawiających się w twojej głowie myśli osiągnęła pewnie mistrzostwo, a wyniki które już osiągnąłeś są nie do pobicia. A energia? Ta, którą używasz do pilnowania odosobnionych, pozamykanych myśli? Jest stała, zmniejsza się, czy cały czas rośnie, a ty zauważasz, że nie masz jej już skąd czerpać…

Zapraszam cię na film. Dziwny, bo składający się z wyobrażeń. Skorzystaj z nich i pomyśl o związku przyczynowo – skutkowym. O tym, jakże inne byłoby dziś życie Roba, gdyby przestał robić to co robi, a ptakom pozwolił przelatywać nad farmą. Co by robił inaczej, gdyby zaakceptował realność życia w środowisku naturalnym, takim, jakie miał dookoła siebie?

Jak sądzisz: czy zyskałby więcej energii, spokoju, radości, zadowolenia, przestrzeni? Jak zmieniłoby się jego życie, aktywność, wartości, pragnienia? Jakie byłoby jego życie, gdyby wiódł je jako człowiek spokojniejszy, bardziej zadowolony, spełniony, pogodny oraz pogodzony? To wszystko, gdyby (tylko) pozwolił myślom przepłynąć i zniknąć – podobnie jak mógłby pozwolić przefrunąć i zniknąć ptakom. Może polubiłby tę niesforną latającą i śpiewającą czeredę, której przedstawiciele ważą od kilku gramów, aż do kilkudziesięciu… kilogramów.

Tu kończy się film, lecz – mam nadzieję, nie kończy się ciąg twych refleksji.

Łapać, pilnować, izolować, aresztować, przetrzymywać, internować, eliminować, zamykać, czy pozwolić przepłynąć, odlecieć… Oto jest pytanie.