Czarny jak ja?

Czas między wpisami poświęcony był między innymi na przeczytanie książki Johna Howarda Gryffina „Czarny jak ja”. Książka napisana została w Stanach Zjednoczonych, a wydana po raz pierwszy w 1961 roku. O czym jest? Pewien mężczyzna rasy białej zaczął zastanawiać się, jak wyglądałoby jego życie gdyby nagle zmienił kolor skóry na czarny. Tak też zrobił posiłkując się wsparciem lekarza dermatologa oraz solarium, a także stosując pigmenty. W taki oto sposób przeistoczył się, jak sam pisze, w Murzyna. Dzisiejsza poprawność polityczna wskazywałaby na inne sformułowanie, ja zdecydowałem się bazować na treści książki, na zawartych w niej określeniach.
Opisywany proces zmiany był natychmiastowy. Autor opisuje swoje przeżycia z okresu kilku miesięcy. Zdecydował się ze zmienionym kolorem skóry udać w podróż po ówczesnych Stanach Zjednoczonych (lata 60 zeszłego wieku).

To, co uderzyło mnie najbardziej w opisie jego przeżyć, doznań, sytuacji to poczucie bezsilności. Niemal natychmiast, gdy zmienił kolor skóry doświadczał odrzucenia, niechęci ze strony innych niż Murzyni. Jakże silnie doświadczył patrzenia przez pryzmat ówczesnych (chyba nie tylko…) stereotypów. Doświadczył traktowania jak obywatel drugiej kategorii. Początkowo wywoływało to w nim silne wzburzenie. Obserwując „współbraci” szybko nauczył się, że wyrażanie wzburzenia i niezadowolenia tylko pogarszało jego pozycję. Czego doświadczał: braku ciekawości poznawczej,

niedostrzegania potencjału, pozytywnych cech, unikania dialogu, komunikowania przez pryzmat obraźliwych epitetów. Dzięki temu lepiej poznał „od podszewki” i lepiej zrozumiał otaczający go świat. W ramach tegoż doświadczenia spotkał go ostracyzm ze strony białych, grożono mu, spalono jego kukłę na skrzyżowaniu miejscowości, w której mieszkał. Został też dotkliwie pobity. Walcząc z segregacją rasową współpracował między innymi z pastorem Martinem Luterem Kingiem.

Jeżeli będziecie mieli trochę wolnego czasu – to zachęcam do tej lektury. Czytając książkę „Czarny jak ja” pomyślałem sobie o mniejszościach nie w formie rasowej a psychologicznej. Pomyślałem o występujących stereotypach, z którymi – pomimo upływu czasu (minęło ponad sześćdziesiąt lat od tego eksperymentu!) spotykają się WWO. Zastanawiałem się czy przyklejane łatki (nerwusów, głęboko przeżywających dziwaków, odmieńców, etc), wyrobione zdanie na temat WWO ( tego, co powinni, gdzie i z kim, jak powinni się zachowywać, jak myśleć, jakie przeżywać emocje, jak postrzegać świat…). Usłyszałem kiedyś od kogoś, że ekstrawertykom nie mówi się, żeby byli mniej ekspresyjni, egzaltowani, żeby przestali się spotykać ze znajomymi. A WWO? Słyszą: wyjdź, spotkaj się, im więcej będziesz miał znajomych – tym lepiej, idź na imprezę, rozerwiesz się, odprężysz…

Lektura pokazała zadziwiającą zbieżność postaw ludzi, którzy żyli w Stanach Zjednoczonych w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku z postawami osób, o których słyszę od WWO, które mają pomysł na Ich życie.

Z jednej strony napawa mnie to ogromnym smutkiem, bo pokazuje, że ludzkie przekonania, nastawienie, zdolności do zmiany poglądów i nastawienia ewoluują bardzo wolno. Ta walka – patrząc na dotychczasowy świat pochłaniała ofiary. Walka dotyczyła wielu kwestii. Ma miejsce tam, gdzie pojawia się odmienność od tzw „większości”.
Do obszarów tych można zaliczyć kwestie związane z rasą, pochodzeniem, odmiennością psychiczną, psychologiczną.

Co w takim razie robić, jak się odnaleźć? To co zrozumiałem po lekturze książki – jednym z najważniejszych elementów jest zaakceptowanie faktu, że mam prawo być, żyć, funkcjonować, mam prawo do godnego życia, traktowania, do wyrażania własnego zdania. Mam prawo do odmienności, do identyfikowania się z moją własną wysoką wrażliwością. Mam prawo być wysłuchany oraz oczekuję w tym wszystkim należnego mi zrozumienia.

Myślę, że można powiedzieć, iż jestem w tym podobny do większości, która oczekuje zazwyczaj od mniejszości zaakceptowania, zrozumienia jej punktu widzenia. Uzupełnię to o otwarcie, dialog, poszanowanie i akceptację różnorodności. Przecież razem żyjemy w jednej przestrzeni – i to nieważne, czy będzie to: osada, wioska, miasteczko, miasto, region czy kraj.

Niesamowicie istotne jest to, że pierwszy krok musisz wykonać Ty sama / Ty sam – jako WWO! Jaki to krok? Dać sobie prawo do tego, żeby mówić o swoich prawach. Dać sobie prawo, żeby nie godzić się na to, gdy ktoś mówi jak masz: myśleć, zachowywać się, wartościować, przeżywać, postrzegać i rozumieć otaczający świat. A ten świat jest wspólną przestrzenią. Trudno pogodzić się z tym, żeby ktoś definiował i układał Twoje życie.

Myślę, że jeżeli taka postawa stanie się czymś, co zinternalizuję, wprowadzę do swojego życia, a od tego zacznę, to otworzę furtkę do wyjścia z cienia aby zaistnieć. Jestem cząstką tego świata, a różnorodność buduje ten świat. Różnorodność punktów widzenia tworzy koncepcje, teorie, inspiruje do działań. Różnica potencjałów sprawia, że płynie prąd, przyprawy nadają smak potrawom.

Różnorodność tę można porównać do występowania różnych gatunków w ekosystemie. Na danym terenie zupełnie inne gatunki roślin będą występowały tam, gdzie jest sucho i dużo słońca, a zupełnie inne tam, gdzie jest teren bardziej wilgotny i zacieniony. Mimo różnorodności każdy z gatunków ma swoją rolę do odegrania i każdy z nich ubogaca ekosystem!

Myślę, że warto o tym pamiętać. Może na początku przegadać to z samym sobą, a później – z innymi.