Ze stacji okołoziemskiej… cz. II

Zadomowiłem się na tej stacji. To nowe doznanie. Czuje się dziwnie. Mam takie wrażenie, że jestem na swoistego rodzaju kontinuum. Z jednej strony bezmiar wszechświata: głęboka czerń nieboskłonu, który wygląda inaczej niż z Ziemi, a na niej gwiazdy. A po przeciwnej stronie kontinuum – ja. Sam z moim wnętrzem, z moimi niepokojami, strachem, lękami, myślami, nawykami, planami, pragnieniami, oczekiwaniami, wątpliwościami.


To dziwne: z jednej strony poczucie bezpieczeństwa – bo w promieniu kilku metrów, dookoła mnie jest dobra, przyjazna przestrzeń. A z drugiej strony ta świadomość niemierzalności, nieskończoności i niegościnności tego co mnie dalej otacza. Jakże małym jestem w tym wszystkim, jakże niewiele znaczę wśród tego, co dookoła. Wpływ na to, co tam – praktycznie nie istnieje. I to raczej on, wszechświat określa mnie. Poczułem to aż nazbyt mocno i uświadomiłem sobie to wszystko dopiero tu, teraz.
Pobyt w tym miejscu to czas odkrywania. Czy odnajduję mą prawdziwą naturę? Przez iluminatory stacji wchodzi coś, co obdziera mnie z mnóstwa przekonań, weryfikuje obraz samego siebie. Bezkres przestrzeni sprowadza mnie do roli prochu i okruchu.
W tym wszystkim co widzę dookoła, tu gdzie teraz jestem i na co patrzę rządzą inne zasady, reguły niż w dotychczasowym życiu. Mój głos, myśli emocje, gesty w pustce próżni znajdującej tuż obok zostają natychmiast wygaszone. Całość moich dotychczasowych doświadczeń, interakcji nie ma racji bytu. Bo tu nie istnieją. Zaczyna liczyć się zupełnie coś innego. Co to jest? Wsłuchuje się w to, otwieram na nowe doznania. To co w tym momencie uświadamiam sobie bardzo głęboko, to jedność na poziomie atomowym z tym wszystkim co dookoła. Nachodzą mnie pytania o moje dotychczasowe wybory, zachowania, priorytety, wartości. Chyba tak na mnie działa spotkanie z wielką przestrzenią, tak głęboką i bliską, a tak odległą zarazem. Czuję przerażenie. To wszystko osacza mnie, pokazuje mą nicość. Gdzieś i kiedyś urodziła się moja tożsamość, świadomość, samoocena i moje ja. Pielęgnowałem je, a teraz zeszło do parteru albo schowało się gdzieś pod wyobrażoną podłogą wszechświata. Absolut i pustka.
Co jest ważne w chwili, gdy w ciszę wszechświata wsłuchuje się jego malutka cząstka? Staram się objąć jego ogrom. Zadziwiam się, że będąc jego cząstką staram się to wszystko zrozumieć. Robi to przecież malutka zbieranina atomów stanowiąca niewyobrażalnie małą część całości.
W tym wszystkim ujawniam kolejny paradoks: mówię do niego, a on milczy. Ja, mała słaba istota zwracam się, krzyczę do niego. Daję znaki. A on? Milczy. Lecz czy z faktu, że on milczy mogę wyciągnąć wniosek, że jego nie ma, że nie istnieje? Że tylko ja tu jestem?
Pomimo tego, iż z perspektywy wszechświata nie istnieję, bo czyż tak mała cząstka może być dostrzegalna – jestem, myślę, mam nadzieję. Chciałbym mieć wiarę.