Wąska specjalizacja

Pijąc poranną kawę, przemierzam świadomością wszechświat mych myśli, które nie wiedzieć czemu dziś wpędziły mnie (znowu?) w turbulencje.
A w mej głowie jak mantra w głowie wybrzmiewają słowa: człowiek renesansu…
Martwię się, że jak tylko wyjdę z domu czeka na mnie wąska ścieżka specjalizacji. Tego czegoś, co zapewni mi głębię wiedzy w jakże… wąskim pakiecie.
I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wiedźmy znika dotychczasowe szerokie spojrzenie. Zawężam się, przestaję umieć rozmawiać o wszystkim. Widzenie tunelowe?

Zanim przejdę przez jezdnię wykonuję wiele małych spojrzeń, które staram się zintegrować w jeden obraz. A gdy pojawia się w uszach inny głos, spoza mego kawałka rzeczywistości – ten obcy, to mam wrażenie, że nie znam jego języka.
Moje zmysły: wzrok, słuch, dotyk, zapach, węch przyzwyczajają się do obserwacji wybiórczej, wycinkowej.
Do mej świadomości dochodzi przefiltrowany skrawek doznań. Wycinek obrazu, fragment dźwięku, wybiórcze zapachy, przycięta na miarę wiedza, rozumienie – tyle o ile, świadomość – w zaniku, żeby i już…

Czuję się w świecie jak w fabryce przy długiej linii produkcyjnej. Jestem tam i mam coś do zrobienia. Co? Wykonać czynność nad produktem zwanym rzeczywistością, a następnie dać jej przesunąć się dalej, do kolejnego stanowiska roboczego. Na stanowisku obok ktoś taki jak ja zrealizuje kolejną operację. Korporacja światowa, czy świat o modelu korporacyjnym? Nie wiem, co jest produktem finalnym, czemu służy mój wkład w ten złożony, wieloaspektowy i wielopoziomowy proces.

Jakaś anarchizująca cząstka mnie pyta: czy można inaczej? Jak było kiedyś, gdy ludziom się udawało. Leonadro da Vinci – dziś? A może nie jest prawdą to, o czym teraz myślię, co w formie strumienia świadomości przepływa przez mózg?
Co na to świat? Czy gdy wszyscy staniemy się wysoko-specjalizowani, to uda nam się ze sobą porozumiewać? Może ktoś nas – jako ludzkość, wsadził nieświadomych tego, co inny ktoś nam zafundował, do wielkiej wieży Babel i pomieszał perspektywy postrzegania oraz języki?
Poruszanie się po dzisiejszym świecie przypomina pracę na takiej linii produkcyjnej lub zakupy w hipermarkecie. I to niezależnie od branży. Wszystkiego jest dużo, szukam mapy. Jak? Wchodzę do hipermarketu, a następnie kieruję się do informacji głównej, która przekierowuje mnie do konkretnego działu. Na terenie działu odstoję w kolejce wśród takich jak ja – czyli osób potrzebujących wiedzy na temat tego, jak się poruszać po otaczającej działowej rzeczywistości. Po odstaniu kolejki, wreszcie mogę spytać wysoko-specjalistyczne osoby z tego działu, gdzie się udać. Po uzyskaniu wskazówek od personelu zagłębiam się w alejki. Jest szansa, że powiem: uff, znalazłem to, czego potrzebowałem! Mam wrażenie, że przez taką specjalizację spędzam w życiu wiele czasu na chodzeniu, dopytywaniu oraz docieraniu do… Słowem elementarne czynności: wybór celu, dopytywanie, uszczegóławianie, weryfikowanie, wybór, i… tak w kółko…
W ten oto szczęśliwy sposób jestem w stanie bardzo skutecznie, nie koniecznie szybko dokonać potrzebnego zakupu…
Ponieważ zakupy są czynnością powtarzalną, to później jeszcze hipermarkety: elektroniczny, spożywczy, meblowy – także wyposażone w wysokospecjalistyczne alejki. Ponieważ sposób zakupu i procedury już znam, nie przeraża mnie, że na kilka drobnych sprawunków poświęcam cały tydzień. W końcu mam teorię względności, podłączę do niej czas. Już łatwiej, bo osadzam jego upływ w innym kontekście…

A później? Może czas na oglądanie telewizji. Wybieram spośród tysięcy wyspecjalizowanych kanałów i programów na żądanie. Oczywiście za pomocą dedykowanego pilota. Mogę też posłuchać radia lub skorzystać z aplikacji muzycznych – także wysoko-specjalistycznych.
Gdy zachoruję lekarz ogólny pokiwa głową i… skieruje mnie do specjalisty. Nie ma sensu przywoływać drogi (przez mękę) w przypadku problemów zdrowotnych. To zdaje się wyglądać jak podróż po mitycznym labiryncie kreteńskim… A w gratisie mam coś, co kiedyś nazywano skrajną cierpliwością, bo podobno jest to najważniejsza cecha kompetentnego pacjenta.

Mam agenta ubezpieczeniowego, lecz nie jednego. Dlaczego? Bo każdy z nich ma inną specjalizację: ubezpieczenia majątkowe, podróży, życiowe, zdrowotne… Energię elektryczną produkuje jedna firma, inna – zajmuje się przesyłem, a jeszcze inna – fakturuje. Pełna specjalizacja! Popsuty samochód? Nic trudnego: wulkanizator, lakiernik, elektryk, specjalista od szyb, tłumików, automatycznych skrzyń biegów… Szybko poszło…

Dręczy mnie pytanie: jak dalej wyglądać będzie proces specjalizacji? Czy w którymś momencie tendencja ta zatrzyma się? Czy może pojawi się kiedyś instytucja tłumacza między-specjalizacyjnego – czyli kogoś, kto będzie przekładał nazewnictwo z jednej dziedziny, na język zrozumiały przez osoby z innej? Co daje nam specjalizacja? Może czyni nas szczęśliwszymi, dając poczucie kompetencji i ogarniania tego, czego jedna ludzka głowa nie może już pojąć?

Już dziś naukowcy nie komunikują się wprost z odbiorcami ich prac, badań – czyli społeczeństwem. Produkty ich prac badawczych, wyniki „przetwarzane” są przez osoby, które określamy mianem propagatorów nauki i wiedzy. Osoby te gromadząc dokonania naukowców z różnych dziedzin tłumaczą to surowe wyniki na język zrozumiały i przystępny dla gawiedzi. Super, że takie osoby są. Dzięki temu jestem w stanie poznać wyniki badań i odkryć naukowych oraz – a może przede wszystkim – je zrozumieć!

Gnębi mnie jeszcze jedna wątpliwość? Czy specjalizacja nie jest związana ze spiskiem komputerów. Skąd te wątpliwości? Podobno prościej jest zaprogramować prostsze algorytmy. Dzięki temu łatwiej jest wymienić człowieka na automat. Automaty do napojów, biletów, sterowniki, kasy samoobsługowe, chatboty – zobacz, ile już tego. Może nawet nie masz świadomości, że zadając pytanie o produkt, czy usługę – korespondujesz z maszyną.

Jak pokazuje życie, w niektórych obszarach komputery stały się już lepsze od ich twórców. Skutek jest różnorodny: z jednej strony przegrywasz z nim w szachy, a z przeciwnej: jakość diagnoz stawianych przez systemy sztucznej inteligencji, w przypadku stawiania diagnoz chorób i zaburzeń jest znacznie wyższa niż rozpoznania stawiane przez ludzi.

Do czego ta droga nas doprowadzi? Czym to w którymś momencie się skończy? Może tak jak w filmie „2001: Odyseja kosmiczna” z 1968 roku w reżyserii Stanleya Kubricka: pod swe urocze skrzydła weźmie nas ludzkie pisklęta kwoka – rozwijająca się w szybkim tempie sztuczna inteligencja. Wszystko przeliczy, przekalkuluje oraz podejmie decyzję.
Zorientujemy się po fakcie, że ona będzie wiedziała lepiej, co dla nas – istot ludzkich jest najlepsze. I tak jak w filmie – w wyniku tych działań wyruguje specjalizację, zoptymalizuje porządek całego świata, a następnie ogarnie wszelkie sprawy swym nieskończenie wielkim, bezkresnym majestatem tetra-giga-mega-kilo Bajtów oraz Hertzów, stwierdzając,

że pojęcie człowiek renesansu to artefakt archeologiczny archetypu…