PRZEBUDZENIE

4:30…

Niespodziewanie do świadomości wpuszczany jest obraz otaczającego świata. Jak ciężkie wrota do schronu uchylają się powieki. Spod nich powoli pojawiają się źrenice. Obserwator mógłby powiedzieć: te oczy na coś patrzą. Na przedłużeniu linii wzroku znajduje się zegar. A na nim wyświetlana jest aktualna godzina. W głowie, jak na komendę sierżanta, trwa w najlepsze alert. To pieprzona pobudka. Ona, znowu. Przecież dzisiaj nie ma nic zaplanowanego. Cały wieczór powtarzał to sobie do znudzenia. Pragnął pospać dłużej, do ludzkiego rana. Tylko czym do cholery jest ludzkie rano? Sam stawia pytania – znając odpowiedzi… Ludzkie rano to czas, w którym obudzi się z informacją od wszystkich komórek swego ciała: wyspałyśmy się. I poczuje to całym sobą. Rześki, energiczny, aktywny, zdecydowany, chętny, gotowy na wyzwania dnia. Dzisiaj mógłby jeszcze pospać. Nic z tego. Nie ma nadziei? Ten brak staje się jak mantra, jak niekończący się łańcuch składający się z ogniw niespełnienia. Umarła nadzieja, a w ramach tego pakietu dzisiejszy dzień zaczyna się tak, jak poprzedni. Czyli tak, jak ten jeszcze wcześniejszy oraz ten jeszcze, jeszcze wcześniejszy.


Wybudzony skanuje sygnały z ciała. Odczuwa każdą jego najmniejszą cząstką silne i nieprzyjemne pobudzenie. Przestał zastanawiać się co mu się śniło, bo to nie jest istotne. To co czuje – to rozedrganie przerwanych resztek snu w rezonansie roztrzęsienia umiejscowione w substancji komórek jego organizmu.
Liczyć, zmierzyć… Włączył kalkulator. Ile to już czasu? Ile to dni, tygodni, miesięcy?

4:32…

W porze zimowej jest ciemno, latem – już dzień. Stara się za pomocą atawistycznego ruchu dłonią, niemal po omacku, znaleźć mały jasiek, który samowolnie oddalił się. Wymknął się spod jego jurysdykcji. Jasiek jako uzupełnienie, interfejs. Ważny element – jasiek jako źródło snu do wyciśnięcia. Gdy prawie cały niknie w uścisku, zmniejszając swą objętość kilkakrotnie z pożądanego snu nie ma już nic. Pustka. Czyżby jasiek się wyczerpał, wypalił się zawodowo? Nie da się z niego wycisnąć już nic więcej, ani kropli snu?

4:34…

Żal, smutek, rozczarowanie. Tabuny nadchodzących myśli. Nie, w zasadzie to nie są myśli. To ich spiętrzenie. Zbliżają się jak tsunami. Nadchodzą. Nieubłaganie, nieproszone, niepożądane, niechciane i nieoczekiwane, choć na wskroś znajome. Nie ma przed nimi ucieczki. To coś zbliżając się ogarnia strefę resztek zanikającego snu. I unosi otulając śpiącą obok niego kobietę. Ma do niej żal, bo jak to jest możliwe, że ona teraz śpi. Śpi i dobrze, żeby zdawała sobie sprawę, że on porywany jest przez skłębione tony przygniatających myśli. Musi być skrajnie nieczuła, nieświadoma tego, co z nim teraz się dzieje. Ona zatraciła instynkt żony. On teraz chciałby, aby był to instynkt macierzyński, który obudził ją, a jego otuli. I zostanie zaopiekowany. Tymczasem ona nie wie, że porywa go to coś… Zastanawia się, jak to jest możliwe, że ona wciąż śpi. Przecież ogłuszający ryk komórek nerwowych pracujących na maksymalnych obrotach w jego głowie generuje taki niemiłosierny hałas, jak tabun startujących odrzutowców. Już samo to powinno wybudzić całą aglomerację w promieniu kilkudziesięciu kilometrów!

4:34…

Ona wciąż śpi. Ryk narasta. Decybele, w ogromnych pakietach wpadają do jego głowy. Niosą wspomnienia, które zna, a które tak mocno chciałby zapomnieć. W huku przypomina sobie siebie, wstydliwe sytuacje sprzed kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Ten huk, a w nim obraz: ucieka -chce zniknąć. Znajduje się teraz za wielkim wałem przeciwpowodziowym, którym odgradza go od niebezpiecznej rzeki Wisły, w czasie wizyty u krewnych. Zamyka drzwi w starym samochodzie dostawczym i nieświadomie przycina palce małej siostrze ciotecznej – sam jest niewiele od niej starszy. Ucieka, bo chce zniknąć. On to robi. Czego nie można powiedzieć o siostrze, której mała rączka trzymana jest w kleszczach ciężkich metalowych drzwi furgonetki. Na szczęście nie przez metalowe drzwi, a przez grubą gumową uszczelkę.

4:36…

Inne ujęcie pojawia się w jego umyśle. Jest już gdzieś indziej. Jedzie motorowerem jako nastolatek. Wypada z drogi, nie opanowuje maszyny i wjeżdża w pole. Zatrzymuje się w redlinach. Wyczołguje się spod motoroweru. Wstyd – nie okiełznał metalowego rumaka. A niedaleko stoi rodzina. Wujkowie, ciocie, rodzeństwo cioteczne, kuzyni. Palą papierosy, żartują, uśmiechają się, komentują. On staje się wielką, silną emocją. Dreszcz gorąca przebiega spięte ciało. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiają się słowa, które kiedyś komuś powiedział i uczucia – jakże głupio było mu wtedy. Czemu o tym nie pomyślał wcześniej? Dopada go świadomość, jaki jest beznadziejny, że znowu schrzanił, że obiecał sobie – już nie, więcej nie, a coś takiego znowu miało miejsce. I jeszcze te decyzje, które potem skutkowały pogorszeniem sytuacji.

4:38…

Zza resztek snu wychodzą równym marszowym krokiem w rytmie nadawanym przez wojskową orkiestrę porażki, klęski i upadki. Za nimi idą swobodnym krokiem to, co kiedyś powiedział, to czego nie powiedział, a powinien. Dalej pojawia się obraz ścieżki rowerowej. Kiedyś użył dzwonka na pieszego, który stał na niej. Bał się, że ten pieszy odwróci się i wejdzie tuż pod jego koła. Zadziałał odruchowo, instynktownie, dając wyraz swemu lękowi o zdrowie pieszego, o to żeby go nie potrącić. Ten ktoś był wpatrzony w ekran smatrfona. Po odgłosie dzwonka zbluzgał go. Na scenę wchodzi dręczące pytanie z wielkim transparentem: kim jest człowiek?

4:41…

Dopada go obraz siebie pełnego niemocy, obaw, lęków, strachów podczas podejmowania decyzji. Staje się zahukanym w gronie krzyków, awantur. Ktoś wchodzi do pokoju poddenerwowany trzaskając drzwiami i rozwala szybę. To film o nim. On. Teraz jest znów nastolatkiem. Patrzy, jak z ramy wypada szkło, a szyba rozpada się w drobne cząstki. Z obrzydzeniem i nienawiścią pragnie odrzucić z siebie to wszystko. Z trudem łapie chwilową równowagę, by moment później znów iść po wysoko rozpiętej linie nad budowlą swego życia doświadczając porywów huraganowego wiatru, który wieje z nieprzewidywalnej strony, a z którym stara się wygrać. Spada…

4:44…

Przeszłość tworzy teraźniejszość, w której będzie się przewracał z boku na bok. Przyszłość? Zdenerwowany wita dzień, którego kontury zaczynają wydawać odgłos jak wiatr świszczący w listopadowych konarach bezlistnych drzew. Czy już należy spisać go na straty?

4:46…

Jeszcze nie wstał, a już czuje się skrajnie niewyspany, rozkojarzony, zmęczony. Jak niedoładowany akumulator, ze świadomością, że za chwilę pojawi się na panelu sterowania w jego głowie ikona: brak energii. Gdy już teraz nie posiada energii, by wyobrazić sobie, jak on to zrobi, jak i czy dotrwa do wieczora?

4:48…

Może coś mu dolega, a nie został zdiagnozowany. Nie jest dość stary na to, żeby tak się czuć. Dążył do spełnienia, a uzyskał zwątpienie. Chciał coś zrobić, stworzyć, osiągnąć. Okazał się niemającą siły twórczej wydmuszką ludzką, karykaturą. Ecco Homo? Wyciskając jak z suchej cytryny resztki soku potencjału kreatywnego zezłoszczony na siebie, decyduje się na jeden ruch do przodu i dwa do tyłu. W jego głowie pojawiały się pomysły, które znikały w fazie konkretyzacji. To potwór, strach spełnienia.

4:50…

Robi rachunek sumienia, ogarnia myślami to, co ma jeszcze zrobić. Do wielkiego worka wkłada licząc dokładnie to, czego nie zrobił. Do kolejnego pakuje to, co ma jeszcze do wykonania. Tylko gdzie schowa te worki? One nigdzie się nie mieszczą. Lista tego, co w nich jest urasta do ogromnych rozmiarów. Nie ma gdzie tego zapisać. Zresztą po co? I tak nie ma szans, by kiedykolwiek to zrobił.

4:52…

Zrezygnowany ucieka. Wpada na coś, co było przed nim ukryte. Niedokończenie… Czemu na placu budowy jego życia te prace, zadania są tak rozgrzebane? Czemu ich nie dokończył? Czy będzie w stanie je dokończyć? Bo może powinien, ale od czego zacząć? Jego życie to prywatna wersja hiszpańskiej Sagrada Familii. Prawie sto czterdzieści lat budowy, a końca nie widać… Przypomina sobie, że przygotował wiele list, harmonogramów, planów. Ma świadomość tego co jeszcze do zrobienia. Tylko co z tego? Pobrał różne aplikacje zarządzania czasem na tablet i smartfon. Poza tym, że to zrobił i cieszył się nimi – wtedy myślał, że już będzie wiedział, jak zorganizować sobie czas, nic z tego nie wynikało.

4:55…

To dobry czas, żeby odsapnąć, przestać myśleć. Próbuje skupić uwagę na wspomnieniach, na tym co było w minionych chwilach miłe, korzystne, pozytywne i dobre, a co można przywołać, żeby uspokoić skołatane nerwy. Co z tego skoro przywołane obrazy znikają za kolejnym lękiem. Jeżeli to, co wspominał już nigdy więcej nie będzie miało racji bytu, nigdy więcej nie pojawi się, nie będzie już nigdy jego udziałem? Wspomnienia te zamieniają się w nasiona i zarzewie frustracji. Lęgnie się z nich znowu strach. I wątpliwość: czy dziś da radę, a może to co robi jest bez sensu? Może powinien zrobić coś innego, a może powinien inaczej się zachować?

4:57…

Gdzieś z boku pojawia się mała nadzieja: postara się dzisiaj inaczej. Chociaż to inaczej jest bez sensu – bo już tyle razy sobie to obiecywał i nie dotrzymał. To czemu dzisiaj miałoby być inaczej?

To niemożliwe – myśli, oddycha głęboko, nerwowo przewracając się na drugi bok. Kobieta obok niego oddycha miarowo. Zazdrość: ona – to ma zdrowie i nerwy ze stali, ma sen, głęboki, ożywczy sen…

4:59…

Nerwowo patrzy na zegarek. Wydaje się, że pokonał wzdłuż i wszerz cały wszechświat. Zegarek pokazuje tę chwilę. W jego głowie miesza się przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Próbuje skoncentrować się na oddechu, próbuje technik, które poznał, wyczytał w różnych książkach. Uspokojenie nie nadchodzi. Łapie się ostatniej deski ratunku. Ma nadzieję, że gdy jego obwody nerwowe przegrzeją się – to nastąpi reset. A wtedy…

5:01…

Obwody powoli przestają przewodzić. Czuje znużenie i zmęczenie. Znów patrzy na zegarek. Myśli poplątały się. Czy czegoś szuka? Przypomina sobie, że budzik – jak zwykle, nastawiony jest na godzinę 5:45. Jedno, co zaprząta jego mózg to myśl: usnąć, usnąć, usnąć, usnąć…

5:45…

Znów ten sam odgłos, ta piosenka. Podoba się jego kobiecie, a jemu kojarzy się z rozpoczęciem dnia pełnego horrorów. Trzeba wstawać! Czy się wyspał? Czy czuje się wypoczęty? Ta noc, ta kolejna noc jest jak noc tropikalna… Nie dała mu wytchnienia. Przed nim kolejny szary, pieprzony pełen wyzwań dzień.

– Dzień dobry kochanie jak ci się spało – pyta jego kobieta?

Nie odpowiada. Nie chce odpowiadać. Bo co ma jej odpowiedzieć? Że w kolejną noc znów przemierzył wszechświat? Był wszędzie: tam, tu…

Złości się na siebie, że czegoś znów nie zrobi, że ma tyle planów i tyle spraw. Od czego ma zacząć? Zna to znakomicie… Znowu to samo…